Islandia spadła na mnie niczym przysłowiowy grom z jasnego nieba. Rok 2008. Telefon. Dasz radę? Dam! Jadę. W sumie 16 dni. Busem jedziemy z Warszawy do Danii. Na Wyspy Owcze na których spędzimy najbliższe 2 dni dopływamy po ponad 25 godzinnej podróży promem razem z naszymi bagażami, rowerami i samochodem eskortującym wyprawę. Na miejscu mam być fotografem, kimś w rodzaju pilota, członkiem grupy, pomocnikiem w razie potrzeby. Perspektywa +/- 100 km dziennie na rowerze w delikatnie mówiąc dosyć mocno zmiennych warunkach pogodowych w „pagórkowatym” terenie-robi swoje. Cieszę się, że ostatnie 2 lata dosyć sporo jeździłem rowerem, Irlandia też w sumie do najłatwiejszych nie należała jednak czym są okolice irlandzkiej mokrej Droghedy w porównaniu z krainą czterech żywiołów-to się jeszcze okaże. Nigdy w życiu jednego dnia na rowerze nie przejechałem więcej jak 40 km, tym razem muszę być przygotowany na odcinki nawet stu kilometrowe nierzadko w ekstremalnych warunkach chociażby za sprawą niezwykle silnych wiatrów. Wcześniejsze przygotowania do maratonu w Dublinie dają mi dodatkową pewność siebie. Będzie dobrze. Dam radę. Z takim postanowieniem robię ostatnie zakupy, buty, spodenki z miękkim krokiem 😉 , moje ulubione koszulki dri-fit, i równie ulubione batony musli-wszystko to powinno zmieścić się w moim plecaku. W sakwie na kierownicy instaluję niedawno zakupionego Nikona D200 z jedynym obiektywem Tamronem 17-50 mm f/2.8 . Miejsca będę miał niewiele, poza tym muszę się liczyć z każdym dodatkowym kilogramem.
Z Wysp Owczych do Seydisfjordur na wschodnim wybrzeżu Islandii nasz prom dopłynął około południa. Islandia przywitała nas dość srogo, w głowie kłębiła się tylko jedna myśl, co jeśli przez cały nasz pobyt będzie tak jak tu? Jak w takich warunkach jeździć na rowerze? O tym jak zmienne warunki pogodowe panują na wyspie w ciągu naszego pobyty przekonaliśmy się nie raz, wystarczyło przejechać kilkadziesiąt kilometrów żeby naszym oczom ukazał się zupełnie inny świat…
Nocujemy na kempingu w Djuoivogur, szybko rozstawiam namiot żeby zdążyć jeszcze zrobić kilka zdjęć. Dochodzi 23:00 widno będzie jeszcze przez „dłuższą chwilę”.
Jökulsárlón (z islandzkiego laguna lodowcowa) to naprawdę niesamowite miejsce. Lodowe jezioro na południu wyspy, powstaje z wody topniejącego lodowca Vatnajökull. Niestety mam pecha, ciężkie ołowiane chmury wiszą nad całą laguną, o słońcu mogę tylko pomarzyć. Odłamujący się od czoła lodowca lód ma niesamowity kolor, ogromne bryły płyną stąd prosto do pobliskiego oceanu. Majestatycznemu widokowi towarzyszą niesamowite dźwięki pękającego przemieszczającego się non stop lodowca. To tu w 2002r kręcono jedną ze scen Jamesa Bonda.
Jeszcze nigdy w życiu z tak bliskiej odległości od mojej głowy nie widziałem mewy/rybitwy (cokolwiek to było…) Cieszę się że miałem kask, na drugi raz zastanowię się pewnie dwa razy chcąc zrobić z bliska zdjęcie przesiadujących na skałach ptaków (jak później się okazało, ptaki te pilnowały swoich młodych…)
Południowo-wschodnia część wyspy, w oddali widać jęzor Vatnajökull, największego lodowca Europy, czwartego na świecie pod względem wielkości o powierzchni przekraczającej ponad 8000 km2 !
Jedziemy dalej, kolejny most, kolejne koryto, woda z topniejącego lodowca jest wszechobecna.
Na Islandii nie zobaczycie raczej drzew, flora na tym terenie jest niezwykle uboga, wszędobylska zastygnięta lawa porośnięta mchem stanowi chyba jej najczęstszy roślinny krajobraz. Zwierząt jest jeszcze mniej obok niedźwiedzi i lisów na wyspie możecie zobaczyć renifery (w załączonej poniżej galerii). Niestety ogniskowa 50mm nie pozwoliła mi na satysfakcjonujące mnie uwiecznienie ich w kadrze.
Fotografowanie w grupie rowerzystów nie jest łatwą sprawą. Ustalamy, że przez większość czasu będę zamykającym nasz mały peleton tak abyśmy mieli pewność że jedyną osobą, która ewentualnie zgubi się będę ja 😉 . Każde zatrzymanie się przeze mnie w celu zrobienia zdjęcia oznacza późniejszą momentami forsowaną gonitwę grupy, na ogół jednak (całe szczęście) wszyscy jedziemy bardzo spokojnie w niemal kontemplujących nastrojach. Swoją drogą zgubienie się w Islandii może nie być łatwym zadaniem. Ring Road tak nazywa się bowiem jedyna droga prowadząca dokoła całej wyspy, bardzo mało zjazdów z bezkresnym pustkowiem robi niesamowite wrażenie, 30km bez mijającego Cię samochodu, mijanego przez Ciebie domu to tu normalne. Stacja benzynowa? Zapomnij. Enjoy The Silence.
I pomyśleć że od najbliższych brzegów Grenlandii dzieli nas jedynie 300km…
Czarne plaże Islandii uznawane są za jedne z najpiękniejszych na świecie.
Zdecydowanie najlepszy widok wyprawy z mojego namiotu (30 metrów po prawej). Skógafoss to blisko 60 metrowy wodospad, 25 metrów szerokości. Wzdłuż jego zbocza biegnie szlak, którym przy odrobinie szczęścia w postaci dobrej pogody możecie wejść na samą jego górę (może być ślisko). Słyszeć wodospad z namiotu-bezcenne, to nic że w nocy temperatura spadnie do okolic 0 C Celsjusza 😀
Słońce na Islandii tworzy niesamowite spektakle świetlne.
Dolina Haukadalur. Strokkur to największy czynny gejzer Islandii. W dość równych odstępach czasu (ok. 10 min) 30 metrowy słup gorącej wody o średnicy ok. 3 m strzela w górę z ogromnym impetem, niesłychane wrażenia gwarantowane!
Gullfoss na rzece Hvítá to kolejny z imponujących wodospadów przez który w każdej sekundzie przepływa 400 metrów sześciennych wody.
Reykjavik to największe miasto Islandii a zarazem najbardziej wysunięta na północ stolica świata w której mieszka większa część wszystkich mieszkańców wyspy (ok. 120 tyś). Widok z wieży kościoła Hallgrímskirkja, trzeciego najwyższego budynku Islandii (74,5 m).
Na drewnianych rusztowaniach szkielety tysięcy ryb, pozostałości po przygotowaniach tutejszego przysmaku-suszonej rybie.
Błękitna laguna (Bláa Lónið) to miejsce gdzie woda ma niespotykany nigdzie indziej na świecie kolor. Islandzkie uzdrowisko SPA czerpiące swą energię z niezwykle słonych, bogatych w minerały wód geotermalnych mających znane na całym świecie właściwości lecznicze. Stąd już tylko kilkanaście kilometrów do Keflavíku z którego odlatujemy po 14 dniach pobytu na Wyspach Owczych i Islandii.
Ostatnie chwile z Islandią, magiczne miejsce którego nie da się zapomnieć. Mam nadzieję że będzie mi jeszcze dane tam wrócić, być może na dłuższą chwilę, być może bardziej w głąb lądu, ze zdecydowanie bardziej tym razem świadomą fotografią.
Jak widać nie było tak źle, daliśmy radę 🙂 . Przejechanie ponad setki kilometrów jednego dnia na Islandii bywa bardzo męczące, jednak doznania wzrokowe rekompensują z nawiązką cały wysiłek. Dzikość, nieskażonej przemysłem Islandii jest niepowtarzalnie piękna-warta każdych wyrzeczeń. Tak więc jeśli szukacie przewodnika-służę pomocą :D.
Jeśli podoba się Wam moja fotorelacja zapraszam serdecznie do obszernej galerii gdzie znajdziecie ponad 130 zdjęć z tej części podróży: Islandia-Iceland